Test publikowania przebiegł pomyślnie.
Postanowiłam więc pokazać tu nowego domownika…
Ptysza zawitala do mnie dwa lata temu.
Skad takie dziwaczne imię?
Moja córka Marcia zawsze mówiła, że chce kotka o imieniu Ptyś.
Kiedy przywiozła to stworzenie do mnie (wyglądało to tak, ze odebrałam telefon a moje dziecko powiedziało: „Mamcia, otwórz mi drzwi” i zabaczyłam je na progu domu)
Kotek jest kotką, imię Ptyś nie wchodziło w grę z przyczyn oczywistych.
Została więc Ptysia aby dość szybko przerodzić się w Ptyszę.
Czemu? Ze względu na bajkę z mojego tak wczesnego dzieciństwa, ze prawie jej nie pamiętam.
O gąsce Balbince i kurczaku Ptysiu…
Ptyś miał wadę wymowy i uznałam, ze nie nazywałby kocicy Ptysia a Ptysza…
Kocica jest stworzeniem magicznym.
Z kocimi krewniakami ma niewiele wspolnego.
Nie drapie, nie podgryza, nie niszczy, nie fuka, nie, nie i jeszcze raz nie robi tych wszystkich kocich rzeczy.
Jest wielkim ciekawskim futrzakiem, który łazi za mną jak pies i wtula się przy każdej okazji.
Kotek i motek to duet idealny.
Problem troszkę z tym kotkiem polega na tym, ze łowi motki (i inne rzeczy, na zdjęciu pompon) i zabiera je do swojej miski aby je przeprać.
Nie boi się niczego. Halasy ignoruje. Spi….no cóż, może mało w tym kociej gracji. Mam kota w stanie płynnym.
Podsumowując. Poznajcie moją Ptyszę.
P