rozleniwiła mnie ta nieprawdopodobnie słoneczna jesień.
Jesień w Irlandii, taka słoneczna, ze złotymi liśćmi i pięknym światłem to rzecz dość niespotykana.
Poza tym koniec października to czas Cork Jazz Festivalu i jakoś tak nie było za dużo czasu na rękodzieło.
Wstałam dzisiaj rano z mocnym postanowieniem, że ten stan rzeczy (błogie lenistwo) nie może trwać wiecznie. Tym bardziej, że jestem umówiona na przedświąteczny kiermasz. Wypadałoby coś przygotować do ewentualnej sprzedaży. Zacznę od robienia biżuterii bo jej zapasy mocno zmalały.
Tak więc zaparzyłam kubek herbaty (sypany Earl Grey z pomaranczą) i wyciągnęłam szkiełka, bazy, suszone paprotki, kwiatki i kartony. Do psich misek wlałam świeżą wodę i nasypałam chrupek. Zignorowałam gniewne fuknięcia Funi (pełna dezaprobata, wczoraj za karmę był odpowiedzialny Ukochany Pan i w misce wylądowały chrupki z jajecznicą na maśle a na deser były herbatniki migdałowe i ...kawa z mlekiem o smaku Baileys’a...). Funia kocha kawę z mlekiem, szczególnie mocca sprawia, że dopomina się natarczywie o swój przydział. Brysiek smętnie huknął nosem w miski i ostentacyjnie poszedł do kąta. Ma wyrzut w foczych oczach i widzę, że myśli: „pamiętaj chytra babo z Gdańska, zła karma zawsze wraca...”. Trudno. Nie będzie jajecznicy, szczególnie, że z niesmakiem zauważyłam pewną kurczliwość odzieży. O ile sweterki z wełny mogę jeszcze podejrzewać o złośliwą zmianę rozmiaru w wyniku filcowania, to już sportowa, nieprzemakalna kurtka na pewno się nie zbiegła w praniu. Psie jedzenie nie będzie mnie kłuć w oczy jajkami na maśle. O herbatnikach nie wspominając...
Zrobiłam przegląd dóbr i idę kleić.
Zanim wrócę do klejenia wrzucę tu jeszcze kilka zdjęć z ubiegłego tygodnia.
Na początek nasze nowe zwierzątko. Kameleon imbirowaty...
Leżał w sklepie na półce i nie mogłam go tam zostawić.
J jeszcze parę migawek z czwartkowej parady Dia De Los Muertos. Z okazji startu Guinness Cork Jazz Festivalu odbyła się ona w centrum miasta. Wieczorem w Cork usłyszeć można było nowoorleańskie brzmienia i obejrzeć coś na kształt jazzowego pogrzebu z południa USA połączonego z imprezą na zbliżający się Halloween. Było barwnie, głośno i wesoło.
PS. Opis chusty Kompromis już zbliża się do mniej więcej środka :)