Poważnie pytam.
Bo ja kocham święta. Pomimo tego, ze od iluś już lat, złośliwy chochlik w mojej głowie podszeptuje mi "to nie tak". To nie tak miało wyglądać...
Cóż. Zapewne zbyt wiele filmów, książek i świątecznych piosenek tłucze mi się po głowie i tworzy jakiś idylliczny obraz...do którego rzeczywistości dość daleko.
Nie przeszkadza mi to "nie tak miało być" w corocznym czekaniu na ten wyjątkowy czas.
Znam jednak sporo osób, które otwarcie mówią, że za Świętami nie przepadają.
Roboty dużo, pucowanie wszystkiego co wpadnie w ręce, gotowanie, pieczenie a potem jedno mgnienie oka i już po.
To tak na marginesie, takie rozmyślania podczas błogiego poświątecznego leniuchowania.
Siedzę pod kocykiem. Herbatka w kubku z Bolesławca pachnie goździkami. Lampki choinkowe mrugają przyjaźnie.
Z kuchni zaczyna docierać do mnie zapach ciasta pieczonego na Nowy Rok przez moje Dziecko.
Po głowie błąkają mi się myśli o grzańcu (za oknem mróz).
Błogostan.
Prawie.
Podczytuję sobie parę rzeczy jednocześnie (jak zwykle).
Na Kindelku (prezent od Świętego Mikołaja) "piętrzy się" już sterta książek czekających na swoja kolejkę.
Na poduszcze- wersja tradycyjna czytadła. Tym razem kryminał z popularnej u nas "CZARNEJ SERII".
Liza Marklund, Szczęśliwa ulica.
W zasadzie chyba nie jestem ogromną fanką kryminałów/thrillerów ale ten czyta sie znakomicie.
Wartka akcja, świetna intryga, postaci sporo i nie takie bezbarwne i oczywiste jak to czasami bywa.
Sporo szwedzkiej rzeczywistości, która mnie zadziwia.
Sporo przemocy (akurat tego nie lubię), któa chyba jest cechą współną wszystkich skandynawskich kryminałów/thrillerów jakie czytałam.
Nie dziergam.
Podczas Świąt skończyłam ETUI i jeszcze jedną sówkę choinkową.
Skończyłam też wczoraj małą Izydorę.
Na Święta zleciał Małżon i TEODORZE oraz TELESFOROWI przybył potomek.
Serce mnie ciut boli bo Małżon zadrwił, że z takimi króciutkimi, tłuściutkimi nóżkami dużych szns w balecie by nie miała. Żadna z niej Isadora...
Nie zna się.
Oto IZYDORA.
Z rodzicmi.